Back to Home

Wuj krasnolud w Internecie – Warszawa

Opowiadanie zostało napisane w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci.  Współautorami są dzieci z klasy trzeciej Szkoły Podstawowej nr 220 w Warszawie.

– Wujku Karolu, spójrz, jaki piękny zegar! – Emka wskazała brodatemu krasnoludowi stojący na stole przedmiot. Wyglądał na taki, którego wskazówka przemierzyła tysiące godzin. Obudowa była drewniana, ozdobiona siatką metalowych liści i kwiatów, pośrodku miała poszarzałą tarczę z kreskami oznaczającymi dwanaście godzin. – Mama kupiła go dziś na niedzielnym targu.

Krasnolud, który w tym czasie właśnie jadł jabłko, schował owoc do kieszeni i podbiegł do zegara. Był nim oczarowany. Od razu chciał go dotknąć i nakręcić, aby posłuchać miłego dla ucha tykania. Tak też zrobił. Stanął na krześle, aby mieć lepszy dostęp do mechanizmu wprawiającego w ruch wskazówki. Jednak nie spodziewał się jednego. Zamiast szczęku sprężyny usłyszał świst, a następnie wraz z Emką znaleźli się w barokowej Warszawie.

– Gdzie my jesteśmy tym razem? – zapytała Emka, która przyzwyczaiła się do tego, że prawie każde działanie z wujem Karolem prowadzi do rozpoczęcia niesamowitej przygody.

– Jestem przekonany, że w Warszawie. Spójrz, tam mamy Wisłę, a tam znajduje się kolumna Zygmunta i Zamek Królewski. Na toporek Ciotki Matyldy, jesteś gotowa na nową przygodę, młoda damo?

Dziewczynka skinęła głową i wzięła głęboki oddech. Była bardzo, ale to bardzo podekscytowana. Jej emocje sięgnęły zenitu, gdy usłyszała żałosne zawodzenie. Dochodziło zza rogu domu, gdzie na schodach siedział jakiś chudy pan w śmiesznej czapce.

– O, ja nieszczęśliwy! Co ja teraz pocznę? – żalił się sam przed sobą.

– Dzień dobry! Czy możemy panu jakoś pomóc? Ja mam na imię Emka, a to jest wujek Karol.

– Nie-e-e-e – załkał mężczyzna, po czym dodał: – Jakże taka mała dziewczynka i krasnolud mogą pomóc w walce z takim potworem?

Tu rozpłakał się jeszcze głośniej. Karol zaczął go uspokajać, wypytując o powód rozpaczy. Okazało się, że wszystko przez bazyliszka, który zagnieździł się w kanałach miasta. Najpierw bestia zabijała każdego śmiałka, próbującego zdobyć złoto, którego pilnie strzegła. Później mordowała już każdego, kto zapuścił się do kanałów. Zrozpaczony mężczyzna okazał się jednym z warszawskich sklepikarzy, który stracił już pięciu pracowników.

– Co ja poradzę, młodzi byli, żądni przygód, sławy i bogactwa. Mówiłem im, żeby nie ryzykowali, zakazywałem, ale co z tego. Poszli i już nie wrócili – żalił się barokowy przedsiębiorca.

Karol z Emką postanowili pomóc nowo poznanemu mężczyźnie. Ten zaś, zdziwiony niezwykłą odwagą dziewczynki oraz jej wuja, powiedział im, jak dotrzeć do legowiska potwora. Zrobił to jednak w tak nieudolny sposób, że dwójka podróżników w czasie zgubiła drogę, przemierzając Warszawę wzdłuż i wszerz. Najpierw znaleźli się na ulicy Kubusia Puchatka, z której skierowali się w stronę Kolejowej, a z niej na Grzybowską, Złotą, aż trafili na Mysią. Tam krasnolud zwątpił w to, że trafią do celu. Jednak Emka upomniała go, by przestał być takim czarnowidzem, bo za chwilę dotrą do celu, który przecież może być za zakrętem. Tak właśnie było.

Tuż za murem pobliskiego domu znajdowała się studzienka do kanałów. Tuż nad nią widniał napis: „Nie wchodzić! W środku czyha groźny potwór”.

– To na pewno tu! – ucieszył się Karol. Zdjął z pleców swój topór i podważył wieko. Następnie dwójka podróżników opuściła się po drabince do wnętrza ciemnego korytarza.

Na szczęście nie musieli poruszać się po warszawskich kanałach w całkowitej ciemności. Ktoś zostawił przy wejściu pochodnię oraz woreczek z pomocnym  do wzniecenia ognia  krzesiwem. Oświetlając drogę, Emka ruszyła z wujem na spotkanie z niebezpieczną bestią. Po kilku metrach dotarli do kolejki wąskotorowej.

– Kolejka wąskotorowa? W tych czasach? – dziwiła się Emka.– Nic z tego nie rozumiem.

– Ja też, ale skoro ktoś ją tutaj zbudował, skorzystajmy z niej.

– Wsiadacie czy nie? Pociąg rusza za minutę – dobiegło ich wołanie z lokomotywy. Okazało się, że siedzi w niej wielki, blaszany robot. Pełnił on funkcję maszynisty.

Z lokomotywy zaczęła unosić się para wodna, zmuszając pojazd do ruchu. Wagonik toczył się powoli, co pozwoliło Emce usiąść na ławeczce i zrelaksować się. Jednak po chwili zerwała się na równe nogi. Kolejka zaczęła nabierać niebezpiecznej prędkości.

– Co się dzieje?

– Na toporek ciotki Matyldy! Nie mam pojęcia, dlaczego tak pędzimy – mówiąc te słowa, krasnolud zastanawiał się, jak się uwolnić z tej ruchomej pułapki. Nie zdążył wpaść na żaden pomysł, bo poczuł, jak wagonik przekręca się i nagle cały świat zaczął im przed oczami kręcić piruety i fikać koziołki.

Wykolejony pojazd zatrzymał się dopiero na ścianie. Uderzył w nią z hukiem, a wagonik z Emką i Karolem zwinął się w harmonijkę.

– No to jesteśmy zamknięci jak szprotki w puszce – zawołała Emka, bezskutecznie szarpiąc za klamkę, która otwierała drogę do wyjścia.

– Czekaj, pomogę ci. – Krasnolud kilka razy szarpnął za drzwi. Na nic zdała się też próba podważenia metalu toporem.

Robot maszynista w ogóle się nie odzywał, co wskazywało na to, że uległ zniszczeniu. Dla Emki sprawa była jasna: utknęli na zawsze w warszawskich kanałach. Pewnie za kilkanaście, kilkadziesiąt lub nawet kilkaset lat ktoś ich odnajdzie, ale oni już wtedy będą martwi. Wówczas usłyszała, że ktoś majstruje przy zamku. Odgłos, który dotarł do jej ucha, przypominał gryzienie. Podchodząc do okna wagonu, zastanawiała się, jak wygląda stwór, który ma tak mocne zęby.

Okazało się, że tajemnicze dźwięki wydawał mały różowy króliczek. Niezwyczajny, bo magiczny. Swoimi mocnymi zębami rozgryzł zamek i część blachy utrudniającej wyjście, a tym samym uratował wuja krasnoluda i jego siostrzenicę z zatrzaśniętego pojazdu.

Emka chciała podziękować uroczo wyglądającemu wybawcy, lecz nie zdążyła. Króliki to bardzo płochliwe zwierzęta. Bohaterskie stworzonko, gdy tylko zobaczyło zbliżającą się dziewczynkę, podbiegło do ściany i niczym kameleon wtopiło się w nią, znikając jej z oczu.

Chwilę później krasnolud z siostrzenicą dotarli do rozwidlenia dróg. Nie wiedząc, którym korytarzem mają się udać, uważnie rozejrzeli się wokół siebie. To pozwoliło krasnoludowi dostrzec na ziemi coś błyszczącego. Podniósł znalezisko i przyjrzał się mu z zaciekawieniem. W pulchnych palcach mężczyzny mieniła się złoto-zielona łuska. Kilka metrów dalej w głębi korytarza mieniła się druga. To były ślady, które wskazały dalszą drogę poszukiwaczom potwora z warszawskich kanałów.

Trop zaprowadził ich do celu poszukiwań. Dwa skrzyżowania dalej siedział on. bazyliszek. Zupełnie nie przypominał tego wspominanego przez wuja Karola, kiedy to spotkał stwora, wykonując zadanie dla Pana Złości. Stwór miał kogucią głowę, która zamiast na wężowym, tkwiła na jaszczurzym cielsku. Potwór cicho chlipał.

– Mamy cię! – bojowy głos krasnoluda rozbrzmiał w korytarzu niesiony echem.

Bazyliszek odwrócił się i cisnął w Karola wiązką promieni. Wuj Emki zamachnął się toporem i odbił ostrzem śmiertelne spojrzenie. Krasnolud ruszył do ataku. Przeciwnik nie odpuszczał, ale z wujem nie miał szans. Bystry umysł krasnoluda sam pokierował dłońmi, które trzymały broń. Bazyliszek zaszlochał:

– O ja nieszczęśliwy! Nie dość, że zginę niewinny, to i głodny! Buu!

– Niewinny? Głodny? – zdziwiła się Emka.

– A właśnie, że tak! Bo wszyscy tylko chcą mnie zabić, a nikt nie chce nakarmić – żałośnie załkał stwór. – Ja z chęcią bym zapłacił całym tym zlotem, które mam, za choćby jedną kanapkę z dżemem i oranżadę. I z chęcią bym schrupał soczyste jabłuszko. Jabłuszko za cenę złota!

Bazyliszek rozmarzył się. Karol odłożył topór i wyciągnął z kieszeni nadgryzione jabłko. Podał owoc Emce, a ta położyła go tuż obok jaszczurzych łap. Bazyliszek szybko włożył przysmak do koguciego dzioba, chrupiąc ze smakiem.

Potwór z warszawskich kanałów opowiedział swoim gościom o tym, jak ciężkie jest życie bazyliszka, który cierpi z powodu wiecznego głodu. Nie łakomstwo, ale młodość stworzenia była jego przyczyną. Aby urosnąć, potrzebował pożywienia. Sam nie mógł po nie pójść ze względu na śmiertelne uczulenie na słońce. Nocne wędrówki też odpadały, bo okazało się, że wraz z nastaniem nocy wszystkie sklepy zostają zamknięte. Natomiast wyruszenie na nocne łowy było absolutnie wykluczone, gdyż bazyliszek uważał się za poczciwego potwora, a nie bezwzględnego bandziora.

Emka z Karolem postanowili pomóc stworzeniu. W tym celu udali się do lokalnej gazety i opowiedzieli całą historię sympatycznemu redaktorowi. Ten zaś spisał ich relację i zakończył ją prośbą. Z tekstu, który ukazał się następnego dnia, warszawianie dowiedzieli się o prawdziwej przyczynie zachowania bazyliszka z kanałów oraz przeczytali jego obietnicę. Potwór zobowiązał się do podzielenia się złotem w zamian za comiesięczny przydział jabłek.

Czy mieszkańcy Warszawy zaprzyjaźnili się z potworem, tego Emka się już nie dowiedziała. Gdy wychodziła z wujem z redakcji miejskiej gazety, usłyszała bicie zegara. Uświadomiła sobie, że to ten kupiony przez Mamę na niedzielnym targu. Dziewczynka otworzyła oczy i przeciągnęła się w łóżku. Później podniosła się, wsunęła kapcie i szybko pobiegła do kuchni. Chciała jeszcze przed śniadaniem opowiedzieć Mamie i Tacie, jaką przygodę przeżyła tej nocy.

Ilustracja do opowiadania znajduje się na stronie projektu na Facebooku LINK

Recent Comments

Leave a Reply